Grzmiący Rydwan na Saharze

grzmiacy-rydwanTytuł: Grzmiący Rydwan na Saharze

Autor: Piotr „Diesel” Biegała

Czyta: Wojtek Masiak

Warszawa, 2016

Kiedy tylko Piotr Biegała, miłośnik niekoniecznie komercyjnych rajdów samochodowych dowiedział się o rajdzie charytatywnym Budapeszt – Bamako zaczął przygotowywać do drogi starego Żuka i kompletować załogę. Kończąca właśnie swoją batalię z rakiem żona musiała się tylko bardziej jeszcze zmobilizować by szybciej wrócić do zdrowia – spakowany bagaż bowiem zawsze czeka na kolejną wyprawę. Le Żuk został odpowiednio podrasowany, załoga skompletowana, więc mogli wyruszyć… W trakcie rajdu Biegała nie tylko prowadził samochód i pomagał jak mógł innym uczestnikom. Kręcił także filmiki, robił zdjęcia i spisywał relację. Po powrocie zaś nie tylko stworzył z niej książkę, ale i namówił Wojtka Masiaka to nagrania jej. Nie wiem czy próbował zainteresować tą pozycją jakiekolwiek wydawnictwo czy od razu postanowił wydać Grzmiący Rydwan na Saharze własnymi siłami, ważne, że teraz można za całkiem przyzwoite pieniądze zakupić ebooka (pdf, epub) lub zestaw: audio- i ebook. Samego audiobooka zakupić nie można, co jest o tyle sensowne, że zdjęcia z rajdu po prostu trzeba zobaczyć, nawet najlepsza interpretacja (a taka jest właśnie interpretacja Wojtka Masiaka) tego nie zastąpi. Zakupu można dokonać TUTAJ i… chyba nigdzie indziej.

Grzmiący Rydwan na Saharze można potraktować po prostu jako relację z mało znanego nawet wśród kierowców-pasjonatów rajdu charytatywnego Budapeszt – Bamako; relację z podróży po afrykańskim lądzie, po drogach będących w takim stanie, że polskie przy nich to drogi o najwyższym standardzie. Relacja ta przeplatana jest refleksjami na temat Afryki i mijanych państw… Tak właśnie ja potraktowałam tę książkę – jako opowieść o podróży życia (całkiem możliwe, że nie ostatniej takiej) grupy pasjonatów. Ponieważ fatalnie znoszę upały nawet w Polsce i niewiele lepiej znoszę jazdę samochodem nie poczułam się zachęcona do prób powtórzenia wyczynu ekipy le Żuka. Poczułam się jednak zachęcona do zakupu ewentualnych relacji z kolejnych  rajdów.

Jednak dla tych, którzy uwielbiają jazdę samochodem i chcieliby zwiedzać świat ale się boją, że nie dość dobry samochód mają, że nie dość pieniędzy i w ogóle… Grzmiący Rydwan to nie tylko dowód, że można. To także poradnik jak się zorganizować, żeby się dało, zbiór porad jak przystosować samochód do trudnych warunków czy jak rozmawiać z afrykańskimi służbami celnymi… Poza tym lista adresów mailowych, które warto odwiedzić szykując się do wyprawy.

Informacje o Jukka Sarasti

Pełnoetatowa kura domowa.
Ten wpis został opublikowany w kategorii audiobooki, książki i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Grzmiący Rydwan na Saharze

  1. Piotr pisze:

    Serdecznie dziękuję za recenzję, zaraz podłączę ją do strony;-) Cieszę się że udało mi się dostarczyć ciepłych i dobrych wrażeń. A audiobooka samego nie można kupić, bo ebook jest po prostu w prezencie;-)

  2. MHM pisze:

    Właśnie skończyłem czytanie relacji z podróży Grzmiącego Rydwanu przez Saharę. Książka zdecydowanie warta uwagi. Śledziłem postępy w budowie LeŻuk’a od początku jak Piotr się podjął przygotowań do Złombola. Czytałem jego relacje z tegoż rajdu, a potem śledziłem jego wyprawę do Afryki na Facebook’u. Książka jest wspaniałym uzupełnieniem tejże wyprawy. Szkoda, że nie zamieścił w niej opisu stolicy Maroko jaką umieścił na FB 🙂

    • Jukka Sarasti pisze:

      Widocznie nie chciał się powtarzać. Jako osoba nie korzystająca z mediów społecznościowych tym bardziej żałuję. Może w wydaniu II poprawionym się pojawi 🙂

    • To był opis stolicy Mauretanii;-) Nawet go znalazłem;-)

      Mauretania jest nudna do wyrzygania. Słaba jakość dróg, niby są równe, ale często postrzępione na krawędziach i mocno zniszczone. Kratery w jezdni nie są niczym dziwnym. Wszędzie jest pełno śmieci, w wioskach jeszcze jako tako, ale w
      miasteczkach jest syf po prostu niewyobrażalny. Mauretania nie jest krajem turystycznym, to jest safari przez wysypisko
      śmieci. Jeśli chcecie sami w domu odtworzyć klimat mauretański to poniżej przepis.
      Wziąć czarny worek na śmieci, wkroić do niego kilo cebuli, czosnek, dorzucić płat świeżego mięsa i kozie bobki. Dla pełniejszych doznań można dorzucić ośli placek. Całość szczelnie zamknąć i wystawić na balkon na słońce, na tydzień aby się dobrze ukisiło. Po tym czasie przynieść do domu, rozkręcić ogrzewanie na max, przygotować pełny worek z odkurzacza i butelkę PET. Butelkę podpalamy, do worka z odkurzacza wkładamy petardę typu achtung i odpalamy. W momencie detonacji wkładamy głowę do wora na śmieci z zawartością i chłoniemy bukiet. Włala – jesteśmy w stolicy Mauretanii…
      Ktoś powie że przesadzam? To powiem tak – z ulgą uciekamy na pustynię i początki sawanny, po dziurki w nosie mamy
      żebrzących dzieci – mesje, mesje, kado, kado. Fioła można od tego dostać. Wszystko jest tu biedne, a biały człowiek ofiarą.

      • Jukka Sarasti pisze:

        Zaiste piękny opis. Już się człowiekowi odechciewa narzekać na własny kraj 🙂
        Ale do Grzmiącego Rydwanu będę musiała jeszcze wrócić, uważniej posłuchać albo dla odmiany uważnie przeczytać… A jak latem braknie forsy na wakacje, to postarać się o kozie bobki i zrobić w domu namiastkę Mauretanii 😉

Dodaj komentarz